sobota, 11 maja 2013

Part Three

Któryś z chłopaków krzyknął, że policjanci są już pod drzwiami fabryki i wtedy rozpoczęło się istne szaleństwo. Jared sobie odpuścił, odwrócił się w przeciwną stronę i zaczął uciekać. Biegł ślamazarnie i trochę beznadziejnie, ponieważ jak wiadomo był pod wpływem, toteż chciałem mu pomóc. Już biegłem w jego stronę, ale niestety zostałem wyprzedzony i pewien chłopak w koszuli w kratę i kręconych włosach wziął Jaya pod pachę i biegł razem z nim (swoją drogą to  go ciągnął, a praktycznie wręcz niósł, dziwne, że takie chuchro ma w sobie tyle siły). Było wielkie zamieszanie, chłopaki uciekali w popłochu, pewni tego, dokąd idą, a przecież wyjście było w zupełnie innym kierunku. Biegłem za nimi, w końcu to ich teren, muszą go znać bardzo dobrze.
Biegłem, zwolniłem trochę, żeby nie być na samym przodzie, wolałem już się trzymać bliżej końca. W pewnym momencie zaczął biec ktoś z tyłu i krzyczał "Z drogi! Z drogi!". Usunąłem się więc na bok, jednak na nic się to zdało, koleś popchnął mnie i to dość mocno. Dodatkowo potknąłem się o coś pod nogami i w ten oto sposób wylądowałem na ścianie. Była na niej jakaś rura, czy jeszcze nie wiadomo co. Uderzyłem w nią i strasznie zabolał mnie nos. Przyłożyłem do niego palce i poczułem ciepłą, spływającą z niego maź. Palce szybko wytarłem o koszulkę i już zamierzałem dalej uciekać, kiedy usłyszałem "NA ZIEMIĘ! WSZYSCY! SZYBKO! BEZ ŻADNYCH SZTUCZEK!" No pięknie... Jestem uziemiony już nie tylko w domu, ale także na treningach. Mogę się pożegnać z moją sportową karierą...
"Nie, nie mogę do tego dopuścić" pomyślałem, i wszedłem w jakieś najbliższe drzwi. Nie zamknąłem ich na zamek, nawet nie do końca zatrzasnąłem klamkę, chcąc wiedzieć, co wydarzy się dalej.
"JA PIERDOLE, ZOSTAWCIE MNIE ZMOKŁE SUKI. NIGDZIE Z WAMI NIE IDĘ, W DUPIE MAM WASZE ZAKAZY I PIERDOLONE PRZEPISY. ZOSTAW MNIE KURWA ZMOKŁA SUKO". Cholera, głos Jareda.......... Serce zaczęło mi bić szybciej, coś jakby.... Łzy? Nie, nie mogę płakać. Jay to mój najlepszy kumpel, jasne, że boli mnie, że został aresztowany i kompletnie nie wiem, co z nim dalej będzie. Podobno nic ostrego nie brał, może po prostu spędzi trochę w areszcie i go wypuszczą, nie może iść przecież na odwyk. Wychyliłem głowę z pomieszczenia gospodarczego i ujrzałem fatalny widok. Jestem facetem, ale to raczej każdego złapie za serce. Mój przyjaciel, mój najlepszy przyjaciel zakuty w kajdanki wyprowadzany przez psy, jak najgorszy bandyta...
Reszta tak samo, scena jak z jakiegoś filmu akcji. Kilkadziesiąt osób zakutych w kajdanki i prowadzonych do kilkunastu radiowozów.
-Spokojnie, wyliże się, za pare dni będzie normalnie chodził do szkoły.
-D...Damon? Co ty tu do cholery robisz? Nie zabrali cię?!- wykrzyczałem brunetowi prosto w twarz.
-To samo co ty. Mam już zawiasy, jedna wpadka i ląduję na 7 lat w pudle. Nie dziwisz się więc chyba, że się chowam przed sukami?- odpowiedział spokojnym, lekko ekstrawaganckim tonem.
Po chwili zaczęło do mnie docierać...
-To przez ciebie! To przez ciebie do cholery mój najlepszy kumpel wylądował w pierdlu! Ty cholerny egoisto! Jak mogłeś mu to zrobić! Zabiję cię!- wykrzyczałem chłopakowi i wymierzyłem mu cios prosto w twarz.
Przyjął go z wielkim spokojem, z honorem. Nie oddał mi, nic nie zrobił, tylko cicho  i bez nerwów odpowiedział:
-Słuchaj stary. Po pierwsze, przymknij się choć trochę, bo nie tylko ja, ale my obaj będziemy mieli niezłe kłopoty, taka mała rada. Po drugie, ja Jaya do niczego nie zmuszałem, sam przyszedł do naszej starej szkoły, podobno mnie szukał, ale skierowano go do Danny'ego. Danny uruchomił swoje kontakty i bez problemu do mnie dotarł. Jared się trochę pozwierzał i poprosił o towar. Podkreślam, nikt go do niczego nie zmuszał. Nie będę mu przecież zabraniał, nie jestem jego niańką, robi co chce.
Nie odezwałem się do niego potem. Podszedłem do automatu z napojami i z całej siły walnąłem w niego ręką. Usiadłem w kącie, by przeczekać ten najgorszy okres.
Zacząłem rozmyślać, co zrobić z Jaredem i co z nim dalej będzie.
 ***
Obudziłem się nad ranem, spojrzałem na zegarek, było około 9.
-CHOLERA, MAMA!- zerwałem się na równe nogi i pobiegłem w stronę wyjścia. Gdy tylko otworzyłem drzwi i wyszedłem na ten główny korytarz, wszystkie wspomnienia minionej nocy powróciły... Nie miałem jednak czasu stawać, rozczulać się i rozpamiętywać wszystkiego, szybko wyciągnąłem starą cegłę z kieszeni i wykręciłem numer mamy.
-Syneczku! Kochanie! Nic ci nie jest? Jesteś cały?!- głos mamy drżał i był przerażony. Tym bardziej zrobiło mi się jej maksymalnie szkoda i miałem potworne wyrzuty sumienia.
-Tak mamusiu, nic mi nie jest, trochę zabalowaliśmy, ale nic mi nie jest, jak wrócę, to wszystko ci opowiem, kocham cię.- wydusiłem i nacisnąłem czerwoną słuchawkę. Trochę wyszedłem na maminsynka, ale wisi mi to, kocham moją mamę najmocniej na świecie. Jak ten sukinsyn nas zostawił, to ona pokazała mi jak żyć.
Po czterdziestu minutach jazdy na deskorolce zatłoczonymi ulicami NYC byłem już pod domem. Rzuciłem deskę przed wejściem i wbiegłem na klatkę schodową. Wszedłem do domu i od razu na przywitanie dostałem wielki uścisk od mamy.
-Mamo, spokojnie, nie było mnie tylko kilka godzin.-powiedziałem próbując wyswobodzić się z uścisku.
-Kilka godzin? Ach, no tak, kilka godzin. Co ja się martwię, przecież tylko wyszedłeś z domu o północy, pojechałeś deskorolką, przejechałeś pół Nowego Jorku, w ciemnych uliczkach, zakamarkach, przy największej mafii w kraju i w dodatku miałeś wrócić za dwie godziny. Tymczasem nie ma cię całą noc, nie dajesz znaku życia,  nie no, coś ty przecież to nic.- mówiąc to, mamie załamał się głos, odwróciła się i poszła w kierunku salonu. Dopiero wtedy zrozumiałem, że jednak nieźle narozrabiałem. Poszedłem do pokoju i uruchomiłem komputer. Pewnie będzie się ładował milion lat, w końcu to stary rzęch. Po kilku minutach oczekiwania komputer się włączył i wreszcie mogłem zacząć moje poszukiwania odnośnie prawa i co w tym mieście grozi za posiadanie narkotyków.
Moje poszukiwania przerwał dzwoniący telefon; aż podskoczyłem, ponieważ wcześniej byłem bardzo skupiony. Dzwonił nieznany mi numer, w dodatku był dość dziwny.
-Słucham?- odebrałem niepewnie.
-Hej stary. Słuchaj kochanie, potrzebna mi twoja pomoc. Przepraszam za wszystko, co wczoraj zrobiłem, wiesz, że nie chciałem ani cię uderzyć, ani powiedzieć tego, co padło z moich ust. Mam tylko dwie minuty, więc powiem od razu. Błagam cię stary, przyjedź do NYC Police Departament, naprawdę cię potrzebuję.
-Zaczek.....-
*PIP PIP PIP*
Nie zdążyłem nic powiedzieć, od razu go rozłączono. Nie wahając się ani chwili wybiegłem z domu krzycząc do mamy, że muszę gdzieś pilnie lecieć. Złapałem deskorolkę leżącą przed klatką schodową i ruszyłem pod ten cholerny departament policji.
Na ulicach robiło się coraz luźniej, wszyscy w pracach albo szkołach. To tylko ja zrobiłem sobie ostatnio tydzień wolnego, tak "żeby odpocząć od szkoły". Chyba tak niemożna, ale sram na to. Na takich rozmyślaniach, ale głównie o Jaredzie, szybko minął mi czas drogi na posterunek. Ponownie rzuciłem deskorolkę gdzieś pod nogi, zostałem upomniany przez policjanta, jednak nic sobie z tego nie zrobiłem i  ruszyłem na trzecie piętro (gdzie według rozpiski znajdowali się ludzie przywiezieni ostatniej nocy). Grzecznie przywitałem się z funkcjonariuszem i przedstawiłem sprawę. Zostałem skierowany do pokoju 209, z pokoju 209 do pokoju 216, z pokoju 216 do pokoju 346, a z pokoju 346 do pokoju 201, gdzie w końcu raczyli mnie zaprowadzić do jakiegoś tam policjanta, który w nocy zebrał chłopaków. Ten wziął mnie do siebie do biurka i pojechał prosto z mostu.
-Masz dokładnie dwie i pół doby*, by wpłacić kaucję za swojego kolegę, w przeciwnym razie ląduje on za kratkami na znacznie dłużej, jego sprawa zostaje kierowana do sądu i prawdopodobnie nie wywinie się od trzyletniego** wyroku.- powiedział to z lekkim... Współczuciem w oczach? Tak, chyba tak.
-A co z jego rodzicami?- dodał po chwili.
-Nie, jego rodzice nie mogą się absolutnie o niczym dowiedzieć.
-Wiesz, gdyby nie był pełnoletni, pewnie nie słuchałbym twojej prośby, ale skoro tak, jego rodzina nie zostanie powiadomiona. Ale pamiętaj, po dwóch i pół dobie to się zmieni.
-Tak, oczywiście. Mogę się z nim zobaczyć?- spytałem niepewnie.
-Teraz niestety nie, nie masz przepustki, zresztą on teraz jest na "odwyku".
-Dobrze, dziękuję bardzo, widzimy się za dwa dni. Do widzenia.- nie czekając na odpowiedź wstałem i szybkim krokiem ruszyłem do drzwi. Dwie i pół doby, dwie i pół doby, dwie i pół doby.... Skąd ja wytrzasnę w dwie i pół doby tyle hajsu?! Chyba bank musiałbym obrobić! Już chciałem wyciągać telefon i dzwonić po Damona, ale olśniło mnie, że nie mam ani jego numeru, a tak właściwie to zniknął mi rano, nie wiem gdzie. Nie zastanawiałem się wcześniej nad tym, ale naprawdę zniknął. No nic, nie on jest teraz najważniejszy. W trybie natychmiastowym pojechałem pod nasze HS, gdzie planowałem spotkać się z Sethem, który jeszcze nie miał pojęcia o zaistniałej sytuacji.
Wszedłem do budynku i szybko pobiegłem do klasy, w której miał lekcje. *KNOCK KNOCK* zapukałem w drzwi i otworzyłem je, po czym na szybko wymyśliłem, że dyrektor woła Setha i ma się tam stawić w trybie 'now'. Nauczyciel oczywiście od razu mi uwierzył i Seth po kilku sekundach był już na korytarzu. Gdy tylko domknął drzwi zacząłem ciągnąć go w stronę kibli. Zatrzasnąłem drzwi na zamek i przycisnąłem bruneta do ściany. Oparłem się jedną ręką obok jego głowy tak, że prawie dotykaliśmy się twarzami. Zacząłem mu tłumaczyć co i jak się stało, co miało miejsce i jakie wydarzenia przyniosły jakie skutki. Trochę mnie ponosiło, bo cały czas chodziłem jak opętany, co chwilę zginając się w pół z bezradności. Seth zamarł na kilka chwil, wręcz nie wiedział co powiedzieć. W końcu, gdy kończyłem już zdawać moje relacje, wykrzyczałem "POTRZEBUJEMY TEJ KASY, ROZUMIESZ?!" i patrzyłem w lustro nieobecnym wzrokiem. Staliśmy w milczeniu, chyba każdy z nas myślał, co mamy robić, kiedy po pewnym czasie drzwi od jednej z kabin zaczęły skrzypieć i wyłonił się z nich Danny. "Tylko jego mi tu brakowało" pomyślałem i  spojrzałem na niego z poirytowaniem.
-Dlaczego tu tyle siedziałeś?! Nie mogłeś wyjść wcześniej?!- krzyknąłem do niego, a on zupełnie jak gdyby nigdy nic- mył ręce. Nie odpowiedział mi, tylko spojrzał, spojrzał tym samym wzrokiem co zawsze, tyle że teraz miał w nim iskierki, a wręcz pożar. Dotarło do mnie, czego on oczekuje i co muszę zrobić.
-Dobra Seth, leć na lekcje, belfer zacznie jeszcze coś podejrzewać, będę czekał na ciebie po szkole.- powiedziałem młodemu i posłusznie poszedł w kierunku klasy. Danny'ego już dawno nie było, musiał wyjść jak pryskałem sobie zimną wodą w twarz. Wyszedłem z kibli i poszedłem pod szkołę, usiadłem na schodach i czekałem, aż Seth skończy lekcję. Wyjąłem z kieszeni telefon i nerwowo kręciłem nim w ręce. W głowie miałem mętlik, cały czas chodziło mi po niej "tak nie tak nie tak nie tak nie tak nie [...]". Spojrzałem na zegarek, do dzwonka miałem jakieś dwadzieścia pare minut. Coraz bardziej nerwowo przewracałem ten telefon. Walczyłem sam ze sobą bardzo długo, ale w końcu doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyjścia, robię to dla Jareda.
Wykręciłem numer pewnej osoby.

*Sygnał*
-Wiedziałem, że zadzwonisz.
-Danny... Słuchaj, nie chcę. Ale doskonale wiesz, że muszę...
-Wiem, świetnie się złożyło, nieprawdaż?- spytał uradowany.- Będę za trzy minuty.- dodał.
Siedziałem na tych schodach jak debil, co chwilę chcąc uciekać. Myślałem nad tym, co będzie dalej, kiedy poczułem dotyk na ramieniu i przeskakującego do mnie blondyna.
-Co.... Co konkretnie muszę zrobić?
-No to słuchaj, zrobimy tak....

__________________________________________________

W trójeczce dość mało się dzieje, za to postaram się wynagrodzić wam to w 'czwórce'. ;>
Nie będę już robić "Za 15 komentarzy następny..." Bo to jest jednak wymuszanie tych komentarzy, ale bardzo liczę na to, że sami zechcecie komentować i będzie tu jak najwięcej waszych opinii! :)
Do zobaczenia za tydzień, lots of love, Werson. (@at822pm)






czwartek, 2 maja 2013

Part Two


Słyszałem, że Jared ma jakiś podjarany głos. Ale on?.... Dziwiłem się strasznie. On, pochodzący z tak dobrego, bogatego domu. Nigdy nic mu nie brakowało, zawsze miał pewne zasady, których musiał się trzymać. O 23:00 musiał już być w łóżku i koniec, a nie o 23:30 dzwoni do mnie, żebym przyjechał pod wskazany adres.
No nic, bardzo niechętnie wstałem z łóżka, zdjąłem moje ukochane spodenki w misie i poszedłem do łazienki po normalne ubrania. Wróciłem, założyłem je, szybko telefon w rękę, deska pod pachę i koszula na plecy. Oficjalnie, to mogę wychodzić późno z domu, jak i późno wracać. Wiedziałem jednak, że mama strasznie się denerwuje, gdy mnie nie ma dużo czasu. Także i tym razem (jak zawsze zresztą) chciałem jej zaoszczędzić zmartwień i postanowiłem się wymknąć na szybko. Gdybyśmy nie mieszkali na szóstym piętrze, pewnie wyskoczyłbym przez okno, a tak... Uchyliłem drzwi swojego pokoju rozglądając się na prawo i lewo, czy nie widać mamy na horyzoncie. Słyszałem, jak w salonie gra telewizor, ustawiony wyjątkowo głośno. Generalnie, był to plus dla mnie, ale mama jest jeszcze młoda, ma świetne zdrowie i słuch. Postanowiłem, że sprawdzę dlaczego telewizor jest ustawiony na taką głośność. Postawiłem pierwszy krok, potem drugi. Drewniane deski zaczęły się powoli uginać pod naciskiem mojego ciała, podłoga zaczęła skrzypieć dość głośno, momentami bałem się, że w ogóle z moich planów nici. Stąpałem na palcach, jednakże dźwięk desek prawie w ogóle się nie zmieniał. Przemierzyłem na palcach kilka metrów, cały spocony, żeby się tylko nie wydało, i zajrzałem do salonu.
-Uważaj na siebie, nie wracaj zbyt późno.- rzekła mama
-Ale mamo...- nie dokończyłem.
-Spokojnie, to twój przyjaciel, wiem, leć.- odpowiedziała.
-Ale... Skąd, skąd ty wiesz?- zapytałem.
-Syneczku, gdybyś zamykał drzwi do swojego pokoju, a nie bał się jakichś ciemności i niestworzonych, paranormalnych zjawisk, wcale bym się nie dowiedziała. Byłoby lepiej, ale idź już, autobus ci ucieknie.- powiedziała ciepłym głosem.
-Oh mamo...- jęknąłem -Jadę deskorolką.- dodałem.
Mama wstała z kanapy, podeszła do mnie, wspięła się na palce i pocałowała mnie w czoło mówiąc: Uważaj na siebie kochanie. Również odpowiedziałem jej pocałunkiem i skierowałem się w stronę drzwi.
-Ty cholerny idioto! Nie masz uczuć, niczego nie masz?! Już nic nie znaczy dla ciebie instytucja małżeństwa?!
-Kochanie, przestań... To był jednorazowy wyskok....
-Tak do cholery, jednorazowy! Jeden raz dziś, jeden jutro. To wszystko jednorazowe. Zamiast pracować, chodzisz na dziwki, na które nawet nie wiem skąd masz....
-Zamknijcie się już, jest już po północy, dajcie się ludziom wyspać, niektórzy jutro idą do pracy!
"Gdzie ja żyję...." Jęknąłem i skierowałem się w kierunku drzwi wyjściowych. Zaciągnąłem powietrze do płuc, było wyjątkowo rześkie  jak na miliony spalonych papierosów, ciągłe spaliny i setki tysięcy brudnych meneli. Położyłem deskę na chodniku i ruszyłem w kierunku dzielnicy, którą podał mi Jay. Jechałem wzdłuż nowojorskich ulic, to podziwiając piękne widoki, urok tego miasta nocą i  cudowne wystawy, to non stop słysząc strzały z oddali, widząc bójki, słysząc krzyki, wrzaski, widząc erotyczne zabawy ludzi, którzy zapomnieli co to roleta albo zasłona do okna.
Times Square, Liberty Island, o, Harlem. Jestem. Jeszcze tylko num..... Co jest?
Ponownie sprawdziłem smsa, w którym Jared podał mi adres. Niby wszystko się zgadza, ale... No nic. Wejdę tam, może to pomyłka, czy coś.
Miejsce, do którego wszedłem było wielką, starą, opuszczoną fabryką. Było bardzo ciemno i śmierdziało alkoholem i bezdomnymi. Szczerze mówiąc nawet nie chciałem tam wchodzić, ale musiałem to zrobić, dla Jareda... Zszedłem z deskorolki i położyłem ją przy jakimś dużym kamieniu. Moje ręce zaczęły się delikatnie pocić, nie chciałem się przyznawać sam sobie, ale chyba zaczynałem się lekko obawiać tego, co tam zobaczę. Obtarłem ręce o mocno granatową koszulkę, wziąłem głęboki wdech i skierowałem się w stronę wejścia do fabryki.
Podszedłem i stanąłem pod drzwiami szukając klamki. Poświeciłem sobie telefonem, gdy go wziąłem do ręki miałem nową wiadomość, OD: Jared. Szybko ją otworzyłem. "No i gdzie jesteś kochanie? :((("  Nacisnąłem wielką klamkę i wszedłem do fabryki. To, co widziałem.... Tak właściwie nic nie widziałem. Było tak strasznie ciemno, a nigdzie wokół nie znalazłem ani włącznika, ani żadnego innego źródła światła. Ponownie pozostawał mi telefon. Kliknąłem przycisk na urządzeniu, żeby podświetlić wyświetlacz. Z tego, co udało mi się po ciemku zobaczyć wychodziło, że jest tu długi, długi, ciemny korytarz pokryty spływającą mazią (może to deszcz?). Obejrzałem się za siebie i faktycznie padało. Z powrotem zwróciłem głowę wgłąb fabryki.
Pierwszy krok, drugi, trzeci... Coś przbiegło mi między nogami, cofnąłem się, zaświeciłem delikatnie. Ughhh, zdecydowanie nieznoszę szczurów, syknąłem. Delikatnie, zważając na to, co mogę mieć pod nogami, ruszyłem przed siebie. Co chwilę słyszałem pisk szczurów, krople wody spływające ze ścian i krople deszczu uderzające o metalowe parapety za oknem.  Robiło się dość strasznie, jak w jakichś wysokometrażowych horrorach, ale już po kilkunastu krokach ujrzałem małe światełko, przy którym znajdowały się schody, a tuż pod nimi słychać było niezły "melanż". "Daj jeszcze trochę!" usłyszałem głos... Jareda. Inny, ale jego. Natychmiast  pobiegłem na dół, potykając się przy tym ze dwa razy.
Zszedłem na dół. Podłoga była z betonu, zaśmiecona maleńkimi ziarenkami piasku. Rozejrzałem się wokół- było gorzej jak w burdelu. W jednym kącie, na kanapie jedni uprawiają seks, inni się całują, inni obmacują, w drugim kącie  się kłócą, a w trzecim śpią na podłodze. Na środku wielkiego, betonowego pomieszczenia bez okien, oświecanego sztucznymi żarówkami i kilkoma świecami stał stół. Przy stole siedział Ja... I..... Damon? Co on tu.... Szlag.
-DRUGGY,  KOCHANIE.- krzycząc wybiegł mi naprzeciw. Druggy. Druggy. Druggy.....
Damona znam jeszcze z czasów wczesnoszkolnych,  chodziliśmy razem... Może od przedszkola? Odkąd zmieniłem szkołę jednak nasze stosunki się znacznie zmieniły. Wtedy byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale on olał mnie totalnie, a przecież nie będę sam walczył  o tą przjaźń, prawda? Druggy... To Damon pierwszy zaczął mnie tak nazywać. Kiedyś, pewnego dnia, gdy miałem jakieś 10-11 lat poszliśmy wszyscy naszą paczką nad wodę. Było już późno, w dodatku był to wrzesień, więc mało ludzi o tej porze tam przebywa, szczerze mówiąc to prawie nikt. Większość towarzystwa była starsza i chłopaki wzięli ze sobą trochę zioła, tak dla  umilenia czasu. Siedliśmy na moście i wszyscy zaczęliśmy palić. Chciałem odegrać ważniaka i chojraka, więc mocno się zaciągnąłem, a że nigdy wcześniej nie paliłem nawet fajek- trochę mi nie wyszło. Zacząłem się krztusić i dość mocno kaszleć. Wszyscy najpierw wybuchli śmiechem, ale jak długo nie przestawałem, zaczęli się niepokoić. Po kilku minutach prawie absolutnej ciszy przestałem kaszleć, popatrzyłem na nich i spytałem "Mogę jeszcze?", po czym oni parsknęli śmiechem. Damon doszedł do wniosku, że skoro po takim czymś się nie zniechęciłem, to ze mnie rasowy narkoman. Od tamtej pory cały skład znad zalewu mówił do mnie "druggy", a potem rozeszło się to już po całym mieście i tak zostało na jakieś
4 lata. Teraz, kiedy zmieniłem szkołę (ta jest o wiele lepsza i ma wyższy poziom, poza tym, mogę się tu rozwijać), nie zadaję się ze starymi znajomymi i wszyscy o tym zapomnieli.
A teraz on, tu, przede mną, z tą ksywką... Wspomnienia powróciły. Może tego właśnie chciał? Żebym przypomniał sobie jak to było wspaniale, kiedy się spotykaliśmy?
-Chodź do nas. Jest piątek wieczór, co będziesz robił sam w domu?- powiedział cwaniacko.
-Szczerze mówiąc to zamierzałem się wyspać, mam w poniedziałek trudny test z geografii.- odpowiedziałem spokojnie.
-Nie pierdziel stary, dopiero się rozkręcamy.- usłyszałem znajomy głos i spojrzałem za ramię Damona. Na wielkim krześle, przy samym środku stołu siedział... Jared z nogami skrzyżowanymi i położonymi na stole na znak "chillout'u".
-No właśnie, chodź do nas.- dołączył się Danny.
Danny... No tak, mogłem się domyśleć, że jego nie może tu zabraknąć. Rozejrzałem się wokół. Tragiczny krajobraz. Ludzie. Ludzie, którzy się stoczyli totalnie. Jakieś 5 metrów ode mnie siedział chłopak. Cały spocony i chyba  bielszy od tych ścian tutaj. Siedział w poplamionym, starym, białym podkoszulku i poddartych, brudnych jeansach z krokiem w kolanie. Był tak strasznie zaniedbany, zniszczony... W ręku trzymał strzykawkę z igłą. Trzymał ją drżącymi rękoma i widziałem w jego oczach tą radość, tą wielką radość. 3 sekundy później wbił ją sobie w żyły z triumfalnym uśmiechem i wydechem ulgi. Zrobiło mi się go strasznie szkoda. W ogóle tych wszystkich ludzi, którzy teraz nie widzą życia poza jednym... Wtedy mój wzrok utkwił w Jayu.
Odepchnąłem Damona na bok i podbiegłem do stolika.
-Spójrz! Spójrz na niego! Tak chcesz skończyć?! Patrz na mnie!- wykrzyczałem mu w twarz.
-Naprawdę nie widzisz, że właśnie do tego to dąży?! Opanuj się, człowieku!
-Wyluzuj Maliczku, nic mi nie będzie jak się zabawię raz czy dwa.
-Raz czy dwa?! Czy ty w ogóle słyszysz, co ty pieprzysz? Zapytaj go- wskazałem palcem na blondyna w białym podkoszulku- myślisz, że on nie zaczynał od "razu czy dwóch"?
-Opanuj się, Zayn. I nie wydzieraj tu, bo zaraz psy nas wywęszą, i tak ledwo im dzisiaj uciekliśmy.
-Cholera, Jay.  Co się dzieje? Wczoraj... Jeszcze wczoraj byłeś.... Nawet nie wiem, jak to opisać. Normalny? Co się stało?
-A co ty myślisz? Że zawsze będę idealny? Cudny i najlepszy? Będę się świetnie uczył, grał w drużynie, był punktualny i ułożony jak wskazówki zegarka? Naprawdę tak myślisz? Że będę idealny jak wszechstronny pan Malik? Mylisz się stary, bardzo się mylisz.- odpowiedział z wyrzutem w głosie. Zdenerwowało mnie to strasznie, przyjaźnimy się już więcej jak pięć lat, a on dopiero teraz mi mówi coś takiego, no, ale grunt, że prosto w twarz. Podszedłem do niego, stykaliśmy się prawie nosami. Chciałem mu powiedzieć, żeby tego nie robił, żeby się opamiętał...
Ale wiem, że i tak by mnie nie posłuchał, i tak zrobi to, do czego dąży. Tylko po co? Co chce udowodnić? Mnie, przyjaciołom, swoim rodzicom... Nic nie zdziałam, wrócę do domu, oszczędzę mu moich "kazań".
-Co, tchórzysz? Nie wiesz, co powiedzieć? Halo, Malik. Odezwij się. Pójdziesz teraz do mamusi i powiesz jak to ci źle, że tu jestem? *śmiech wszystkich*.- powiedział do mnie Jared.
O nie, tego było już za wiele. Rzuciłem się w jego kierunku z pięściami i odepchnąłem go do tyłu.
-Możesz sobie mówić o mnie co chcesz, myśleć co tylko ci się podoba. Możesz spieprzyć swoje życie, skończyć jak te wszystkie ćpuny tutaj! Nie  będę cię powstrzymywał, jeśli nie chcesz pomocy, to trudno, to twoje życie. Ale zapamiętaj sobie jedno, nigdy, przenigdy nie obrażaj mojej matki. To dzięki niej tu jestem i to jej będę okazywał największy szacunek na świecie. Jeśli masz z tym jakiś problem, to zachowaj go dla siebie!- wykrzyczałem mu.
W tym momencie ujrzałem  tą  zawiść w jego oczach. Tą zawiść połączoną z zazdrością. On nie miał praktycznie nigdy dobrych kontaktów ze swoją matką, traktował ją jak zwykłą szmatę, zresztą chyba z wzajemnością. Nie odpowiedział mi nic.
Stał kilka minut wpatrzony w moje oczy. Nie wiem, czego w nich szukał, ale chyba coś znalazł, ponieważ krzyknął i z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz. Poleciałem do tyłu, niezabardzo,
bo Jay w takim stanie nie ma zbyt siły, cela, ani nie wie, jak się zbytnio do tego zabrać.
Przekręciłem głową w obie strony i teraz to ja wymierzyłem cios jemu. Jestem facetem, swoją godność mam, nie dam się zmieść jak frajera. Teraz to odrzuciło Jareda, na dość znaczną odległość, ponieważ aż przewrócił stół. Cała ekipa, która znajdowała się w pomieszczeniu zaprzestała swoim robotom i ustawili się w kręgu wokół nas.
-Zabiję cię.- szepnął Jared i z nóżką od połamanego stołu ruszył w moim kierunku. Zrobiłem unik i obróciłem prawą  rękę w taki sposób, że to on sam uderzył się tą deską. Spojrzałem na niego szybko, z jego oka spływała bordowa krew. Spojrzał na mnie demonicznie i w tym momencie któryś z kolesi, którzy byli wokół nas wystąpił do przodu. Wyglądał, jakby chciał coś  mi zrobić.
-Zostaw, to sprawa między nimi...- szepnął Damon i przytrzymał chłopaka za ramię.
-Druggy, daj spokój...- zwrócił się do mnie. -Przeci...
-UWAGA, PSY, UCIEKAMY- krzyknął ktoś z góry i usłyszeliśmy dźwięk kogutów policyjnych.



__________________________________________________________
Dobra, wiem, że miał być wczoraj, potem w nocy, ale coś mi nie wyszło. Problemy z internetem.
Mam nadzieję, że wam się choć trochę podoba pomysł na opowiadanie i ogólnie to, jak piszę.
Jeśli ktoś mnie zna z imaginów (wersonowo.blogspot.com), to pewnie już mniej więcej kojarzycie mój styl. :D
Rozdziały będę starała się dodawać co sobotę, w granicach godziny 18.
Liczę na wasze szczere opinie w komentarzach. Są one dla  mnie bardzo motywujące i, nie oszukujmy się, poprawiają humor, haha. 
15 komentarzy i nowy rozdział pojawi się w sobotę (11.05.2013)

Lots of love, Werson. Xx


czwartek, 25 kwietnia 2013

Part One



Rankiem obudził mnie beznadziejny, głośny i donośny dźwięk budzika. Jeszcze bolącymi od wczorajszych ciężarków rękami wziąłem budzik i cisnąłem nim o ziemię. Rozległ się potężny huk, mama natychmiast przybiegła do pokoju i zaczęła na mnie krzyczeć. "No oczywiście, cudowny początek dnia" burknąłem pod nosem i poszedłem do łazienki. Obmyłem twarz i pobiegłem na dół po drugie śniadanie, bowiem do dzwonka miałem tylko 20 minut, a sama droga do szkoły zajmuje ze 25.
 Usiadłem wygodnie  w fotelu, włączyłem possibility i docisnąłem pedał gazu.
Prowadząc, w ogóle nie skupiałem się na drodze. Miliony różnych myśli kłębiły się  w mojej głowie niczym pożar, który rozprzestrzenia się w lesie. Nie zwracając uwagi na znaki drogowe ani nakazy, płynąłem bezwładnie po jezdni do celu, który był czymś najgorszym, co tylko może być.

Po upływie kilkunastu minut już byłem na miejscu.
Jako napastnik szkolnej drużyny baseball'owej, miałem swoje stałe miejsce parkingowe, którego nikt nigdy mi nie zajmował. W sumie, to ciekawe rozwiązanie, szczególnie na takie dni jak dzisiaj.
Zdążyłem tylko wystawić nogę przez próg samochodu, rozległ się dzwonek sygnalizujący początek zajęć.  -Niezły dziś czas.- usłyszałem od puszczającej do mnie oczko, brązowowłosej Alice. Odburknąłem coś na szybko i ruszyłem w stronę sali.
Nie chciałem przebywać zbyt długo w towarzystwie Alice, kocha mnie chyba od dwóch lat; wiem, że ciągle zadaję jej ból, ale przecież nie będę się zmuszał do czegoś, czego nie potrafię z siebie wydobyć..
Po dwóch minutach już naciskałem klamkę drzwi.
-No witamy panie Malik, zegarek się panu przestawił, że jest pan dziś tak wyjątkowo punktualnie?
-Panie psorze, ma 4 minuty spóźnienia!- odezwał się kujon w granatowym sweterku. Zgromiłem go spojrzeniem, po czym ze spokojem ponownie zwróciłem się do nauczyciela -Nie, panie profesorze. Nie było dziś korków.- po czym z zalotnym uśmiechem usiadłem do ostatniej, pomalowanej przeze mnie ławki. Lekcja minęła dość szybko; podczas przerwy na lunch usiadłem na trawie i piłem mleko z kartonika. Z oddali zobaczyłem rozpromienioną Alice, więc w trybie natychmiastowym udałem się do męskiej toalety, w której przesiedziałem przerwę do końca.
Siedząc w rogu, możliwie z dala od pisuarów, wyciągnąłem książkę i zacząłem przygotowywać się do testu z geografii.
Już wcześniej usłyszałem w kabinach jakieś szmery, ale się nimi nie przejąłem, w końcu to nie moja sprawa, dalej zakuwałem materiał.
Po jakichś pięciu minutach z jednej z kabin wyszedł największy diler w całej naszej placówce. Zatrzymał się przy umywalkach, zaczął myć ręce i tymi swoimi podkrążonymi oczami spojrzał w moją stronę. Pokiwałem tylko przecząco głową i ponownie zagłębiłem się w lekturze.
Danny już od kilku miesięcy chodzi za mną non stop, oczekuje, że albo kupię działkę albo (na co liczy najbardziej) przyłączę się do jego interesów i będę sprzedawał sterydy chłopakom z drużyny.
Po dwóch-trzech minutach  z drugiej z kabin wyszedł Jared, w tym momencie zadzwonił dzwonek.
Wydało mi się dziwne, że wyszedł zaraz po Danny'm, w dodatku jakby chował coś  do kieszeni. Spojrzałem na niego przeszywająco pytającym wzrokiem, na co on tylko odpowiedział "Ej, stary. O co ci chodzi?" i musieliśmy rozejść się na poszczególne przedmioty.
***
-Idziesz dzisiaj na trening?- spytała z zalotnym uśmieszkiem Alice, gdy wychodziłem ze szkoły. -Tak, jasne. Niedługo mistrzostwa, musimy się przygotowywać.- odrzekłem. -To przyjdziemy popatrzeć, nie będzie wam to przeszkadzać?- zadając to pytanie bawiła się włosami. -Nie, pewnie, przychodźcie.- odpowiedziałem udając uradowanego, by nie sprawić jej przykrości.
Zatrzasnąłem drzwi furgonetki i po 30 minutach stałem pod blokiem.
Nie mieszkaliśmy w pałacach, zwykła, szara nowojorska dzielnica. No, może nie taka zwykła, podobno według raportów policyjnych to tutaj jest najwięcej mafii w mieście, ale ja jakoś tego nie zauważam. Wbiegłem schodami na drugie piętro, wkładając srebrny kluczyk do ciemnobrązowych drzwi. Na górze znowu sąsiadka kłóciła się z mężem tak ostro, że aż żółtawy tynk na klatce schodowej opadał na beton. Nasze małe, skromne mieszkanie było dziś cudnie wysprzątane przez mamę. Nawet plamy na obrusie z mojej krwi po wczorajszej bójce sprane. -Już jestem!- krzyknąłem, za chwilę przypominając sobie,  że mama już od czterech lat, non stop jest o tej porze w pracy. -Idiota- mruknąłem  i pobiegłem przeszperać lodówkę. Wziąłem bułę do ręki i skoczyłem przed telewizor. Usiadłem wygodnie i gapiłem się, zapewne pustym wzrokiem w tv, gdyż myślałem zupełnie o czymś innym. Dźwięk wiadomości tekstowej trochę mnie wyrwał z transu. "Tylko nie zapomnij dziś listy głównych graczy na mistrzostwa, J." Natychmiast spojrzałem na zegarek "FUCK" wykrzyknąłem i w samych spodenkach pognałem do samochodu.
***
-Jeśli dzisiaj nie dacie z siebie wszystkiego, możemy pożegnać się z finałem. Patrzcie, tam na trybunach siedzi łowca talentów. Jeśli się dobrze zaprezentujecie, macie miejsce w prestiżowym college sportowym. DAJCIE Z SIEBIE WSZYSTKO- krzyczał na nas trener. Ja dziś maksymalne skupienie, w końcu od dzisiejszego meczu zależała moja przyszłość. Starałem się nie zawieść. Starałem się stosować do każdej wskazówki trenera.         
Nie wszedłem na boisko od razu, początkowo siedziałem na ławce rezerwowych (chyba trener chciał mnie przetrzymać na ostrzejsze akcje).  Kilkadziesiąt  minut meczu minęło mi na podskakiwaniu i krzyczeniu do kolegów co robią źle. Byłem bardzo nerwowy. Zostały dwa rzuty. Wszedłem. Zagrałem.  Zszedłem.
Dopiero jak schodziłem z boiska, dotarło do mnie co tak naprawdę się wydarzyło. Że wygraliśmy. Że zdobyłem te dwie bazy. Że jesteśmy w finałach mistrzostw stanowych. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że dzięki mnie wygraliśmy dzisiejszy mecz…
Chłopaki z drużyny natychmiast zbiegli się wokół mnie i w trybie „now” znalazłem się na górze, tj. na wielkiej fali rąk męskich, które mnie trzymały w powietrzu i  podrzucały triumfalnie. […]
Po tym, postanowiłem pójść pod prysznic, już nie mogłem wytrzymać tego, co mam na sobie.
Pod prysznicami biegaliśmy z chłopakami ochlapując się wodą i pryskając pianą. Śmiejąc się i rozmawiając. Przede wszystkim, o dzisiejszym występie cheerleaderek.
Pewnie każda normalna dziewczyna, lub inna nietolerancyjna osoba pomyśli sobie, jak my możemy tak cały czas biegać na golasa po każdym treningu, bawić się oraz wymachiwać swoimi "sprzętami" na prawo i lewo. Ale dla nas to nic nie znaczy. Każdy z nas jest hetero, więc to nikomu nie przeszkadza. Jesteśmy nastolatkami, po prostu się bawimy.
Gdy biegłem za Paulem z garścią piany, ten skurczybyk zrobił unik, a ja z całej możliwości jaką miałem, rzuciłem w trenera. Wszyscy najpierw zamarli, a potem widziałem, jak  tylko powstrzymują się od śmiechu. Mr. Morrinson spojrzał na mnie złowrogo i palcem wskazał, abym szedł za nim.
Doszliśmy do innej części łazienki, a on znów się tam zatrzymał. Spojrzał na mnie tymi obleśnymi oczami  i jeszcze gorszym uśmiechem. Wyciągnął w kierunku mnie swoją ohydną dłoń.
Mówiąc, że jeśli chcę być  w drużynie i grać w mistrzostwach, żebym był cicho spojrzał w dół zalotnym uśmiechem. Jego ręka była dosłownie kilka centymetrów od mojego krocza. Złapałem tą ohydną łapę i swoją dłonią wymierzyłem mu cios. Chyba mu złamałem nos, bo mocno leciała z niego krew. -Wytrzymywałem to tyle miesięcy. Posuniesz się do tego jeszcze choćby jeden raz, a stracisz tą rękę. I nie tylko rękę.- krzyknąłem i wybiegłem z powrotem pod prysznice.
Ubrałem się, wziąłem swoje rzeczy i pojechałem do domu.
Na klatce schodowej znów usłyszałem strzały, więc wolałem jak najszybciej znaleźć się w domu.
-Cześć kochanie, cudowny mecz.- usłyszałem od mamy na powitanie. -Cześć, dzięki mamo. Przepraszam, ale muszę się wykąpać, cały się lepię...- powiedziałem udając bardzo zadowolonego, a mama chyba nawet nie zorientowała się, że coś nie gra. To nawet dobrze.
Chciałem wziąć długą kąpiel. Zmyć z siebie to okropne, ohydne i obleśne uczucie.

Przeleżałem w wannie dobre półtorej godziny, co raz  to dodając sobie trochę gorącej wody. Zanurzyłem twarz w wodzie i w końcu, choć w małym stopniu czułem się lepiej...
 Z moich rozmyślań wyrwał mnie dźwięk dzwoniącej komórki. Niechętnie wynurzyłem się z wody i spojrzałem na wyświetlacz. "Jared? Czego on u licha chce o tej porze, już dawno powinien spać" przyznam szczerze, że trochę się zmartwiłem, gdyż on nigdy  o tej porze się z nikim nie kontaktuje...
Nacisnąłem zielony klawisz i przyłożyłem słuchawkę do ucha. -Stary? Co jest?- powiedziałem pierwszy. -"Maliiiiiczek! Słuchaj Zaynku, weź do mnie wpadnij, mam coś naprawdę ciekawego. Coś, co na serio może cię zainteresować..."


____________________

Nic..........

środa, 24 kwietnia 2013

Prolog oraz Bohaterowie



"Każdy z nas w życiu jakiś kurs obrał i na pokład swój załogę dobrał, aura dobra sprzyjała płynącym lecz wszystko, co dobre kiedyś się kończy.. "

  

"Czasami dzieje się tak, że nie mamy wpływu na niektóre rzeczy, zachowania, sytuacje.
Niektóre jednak są z naszej własnej woli. Często ludzie popełniają błędy, które na bardzo długi czas zmieniają ich życie. Ale to życie musi toczyć się dalej.
Właśnie. Musi? Czy ono musi trwać cały czas? Bezproblemowo i kolorowo?

Czasem ludzie sięgają po rzeczy, do których nigdy nie powinni się zbliżyć.
Niektórym one pomagają. Ale tylko przez chwilę....

Żyłem z dnia na dzień, dość monotonnie. Każdy dzień był taki, jak poprzedni. Każdy krok był w tą samą stronę. Dlaczego się to zmieniło? Dlaczego sięgnąłem po narkotyki?
Czy uda mi się ocalić moje życie? Czy będę potrafił podnieść się i żyć na nowo?...."




Główni bohaterowie:








Zayn Malik- brązowooki brunet o cudownych dłoniach. Jego pasją jest rysowanie, a w życiu....
Nie ta chwila, nie to miejsce....






Nessie- blond włosa piękność o nieskazitelnej urodzie.
Skromna, prosta dziewczyna, która ma swój styl i swoje zdanie.
Dzięki niej Malik jest tym, kim jest obecnie.......



Pozostali bohaterowie:


Jared- najlepszy przyjaciel Malika.
Jednak do czasu...





Seth- drugi najlepszy przyjaciel Zayna; znają się od dziecka.